Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żony z dwustu trzydziestu ludzi, dobrze zaopatrzonych w broń i gotowych do walki, nie potrzebował się obawiać, zwłaszcza pokoleń zamieszkujących Jowę, które, częściej spotykając białych i częściej doświadczywszy ich dłoni, nie śmiały się rzucać na liczniejsze gromady. Należało tylko strzedz stampeadów, czyli nocnych napadów na muły i konie, porwanie bowiem zwierząt pociągowych stawia karawanę na pustyni w strasznem położeniu. Ale od tego była pilność i doświadczenie strażników, których większa część, na równi ze mną, była doskonale obznajomiona z przebiegami indyjskimi.
Raz więc zaprowadziwszy porządek pochodowy i przyzwyczaiwszy do niego ludzi, miałem we dnie bez porównania mniej niż z początku do roboty i mogłem więcej czasu poświęcać uczuciom, które owładnęły mem sercem. Wieczorami szedłem spać z myślą: jutro zobaczę Lilian; rankiem mówiłem sobie: dziś zobaczę Lilian i codzień byłem szczęśliwszy i codzień więcej rozkochany. W karawanie poczęli się ludzie zwolna na tem spostrzegać; ale nikt mi nie brał za złe, oboje bowiem z Lilian posiadaliśmy wielką życzliwość tych ludzi. Raz stary Smith, przejeżdżając koło nas, zawołał: „God bless you capitain, and you Lilian!“ (Boże błogosław cię, kapitanie, i ciebie, Lilian) a to połączenie naszych imion uszczęśliwiło nas na dzień cały. Ciotka Grossvenore i ciotka Atkins często szeptały coś teraz do ucha Lilian, od czego dziewczyna płoniła się jak zorza, nigdy jednak nie chciała mi powiedzieć, coby to było. Henry Simpson tylko poglądał na nas jakoś ponuro, może tam i knował co w duszy, alem nie zważał na to.