Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczę cię nigdy i pójdę za tobą przez góry i pustynię i stopy twoje będę całował, i modlił się do ciebie, tylko mnie kochaj trochę, tylko mi powiedz, że coś znaczę w twojem sercu.
A tak mówiąc, myślałem, że mi się pierś rozpęknie, gdy zaś ona, w pomieszaniu najwyższem, poczęła powtarzać:
— O Ralfie! ty wiesz dobrze! ty wiesz wszystko!
Tego właśnie nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać, czy uciekać, czy zostać i jak dziś zbawienia pragnę, takem się wówczas czuł zbawiony, bo mi już niczego w świecie nie brakło.
Odtąd, o ile moje zajęcia dowódzcy pozwalały, byliśmy ciągle ze sobą. A zajęcia te zmniejszały się aż do Missouri codziennie. Żadnemu może taborowi nie wiodło się tak pomyślnie jak nam przez pierwsze miesiące podróży. Ludzie i zwierzęta przywykali do ordynku i nabierali wprawy podróżniczej; mogłem więc mniej ich doglądać, a ufność, jaką pokładali we mnie, utrzymywała doskonałe usposobienie w obozie. Przytem dostatek żywności i piękna pogoda wiosenna budziły wesołość i wzmacniały zdrowie. Przekonywałem się codziennie, że śmiały pomysł mój prowadzenia karawany nie zwykłą drogą na St-Louis i Kanzas, ale na Jowę i Nebraskę, był doskonały. Tam upał dokuczał już nieznośny i w niezdrowem międzyrzeczu Mississipi i Missouri febry i inne choroby przerzedzały szeregi wędrowców; tu klimat zimniejszy zmniejszał słabości i trudy.
Wprawdzie droga na St-Louis była w początkowej swej części bezpieczniejsza od Indyan, ale tabor mój zło-