Przejdź do zawartości

Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzymała dla bezpieczeństwa mego boku, coby nam pozwoliło być dosyć często samnasam, zwykle bowiem wysuwałem się w czasie pochodu daleko naprzód, mając przed sobą tylko dwóch przewodników Metysów, — za sobą cały tabór. Jakoż tak się stało i pierwszego zaraz dnia czułem się prawdziwie niewypowiedzianie szczęśliwy, widząc słodką moją amazonkę, nadbiegającą lekkim galopem od strony taboru. Ruch konia rozwiązał jej włosy, zatarg zaś z sukienką, cokolwiek do konnej jazdy przykrótką, umalował jej twarz ślicznem zakłopotaniem. Zbliżywszy się, cała była jakby róża, bo wiedziała, że idzie w sidła zastawione przezemnie na to, byśmy byli tylko we dwoje, a wiedząc o tem, jednak szła, choć spłoniona i niby niechcąca, i niby udająca, że się na niczem nie poznaje. Mnie zaś serce biło jakby żakowi i gdy konie nasze zrównały się, zły byłem na siebie, bo nie wiedziałem co mówić. I zaraz takie słodkie a mocne chęci poczęły iść z nas ku sobie, żem się, przez siłę jakąś niewidzialną party, pochylił ku Lilian, niby dla poprawienia czegoś w grzywie jej konia, a tymczasem usta przycisnąłem do ręki jej, opartej na kuli od siodła. Szczęście jakieś nieznane i niewypowiedziane, większe i mocniejsze od wszystkich rozkoszy, jakich doznałem w życiu, rozeszło się po kościach moich. Potem tę małą dłoń przycisnąłem do serca i począłem mówić do Lilian, że gdyby mi Bóg darował właśnie wszystkie królestwa na ziemi i wszystkie skarby na świecie, to jużbym nie oddał za nic jednego zwitka jej włosów, bo mnie zabrała z duszą i ciałem na zawsze.
— Lilian! Lilian! — mówiłem dalej — nie opu-