Tam w gęstwinie jego nieprzejrzanej
Pod wyniosłym dębem siadł znękany.
Chociaż ciało jego spoczywało,
Nic ukoić ducha nie zdołało,
Ciało było jeziorem duch rybką
Na dnie cichych fal płynącą szybko.
„Będę zbójcą, strachem okolicy,
Aż doczekam kiedyś szubienicy,
Oh! bo lepiej zginąć z ręki kata,
Niż żyć kiedy los struł młode lata".
I puściwszy swej rozpaczy wodze,
Stefan Dziki siadł przy leśnej drodze.
Czekał ludzi. Miał odwagę wielką,
Nie trza było krzepić jej butelką.
Wkrótce lasem jechał pan bogaty,
Powóz cztery ciągnęły bachmaty,
Suknie pana od przepychu świecą,
A na koźle hajduk wraz z woźnicą.
„Stójcie! — Wrzasnął Stefan Dziki śmiele, —
Ani kroku dalej, bo w łeb strzelę!"
Na pogróżkę taką strachem zdjęci
Pan i słudzy stają jak zaklęci.
Stefan przyszedł do nich z miną butną,
Trząsł kieszenie aż zostało płótno,
Zabrał wszystko, długo się nie bawił,
Na szklanicę wina nie zostawił.
Strona:PL Petofi - Wybór poezyj.pdf/48
Wygląd
Ta strona została przepisana.