Czekaj, wnet cię spotka kara boża!..."
I w szalonym gniewie dobył noża.
I wymierzył paniczowi w łono,
Ten się strzelbą bronił podniesioną,
Aż Stefana tak uderzył w ciemię,
Że się biedny zachwiał, padł na ziemię.
Gdy do siebie przyszedł, otrzeźwiony
Próżno rzucał okiem w wszystkie strony,
Strzelca, Lidi wcale już nie było,
Więc pomyślał: „Chyba mi się śniło".
Ból poświadczył, że nie marzył we śnie,
Więc stał długo smutny, łkał boleśnie,
A po twarzy ciekła mu strugami
Krew gorąca pomieszana z łzami.
Strzelec odtąd z wszelką już swobodą
Mógł odwiedzać codzień Lidi młodą,
Bez obawy zemsty i napadu...
Stefan Dziki przepadł gdzieś bez śladu.
Pragnął straszny ból co serce gniecie
Gdzieś przeboleć na szerokim świecie,
I dla duszy krwawo rozżalonej
Znaleźć ulgę w ziemi oddalonej.
Spojrzeć za się nie miał sił i czasu,
Szedł aż stanął wpośród Bakoń-lasu.