Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeszcze nie byłbym się czuł zdolny do tej profanacyi, inaczej jak z rozpaczą. Dziś dokonałem jej ze spokojem automatycznym, z jakim pozostali zabierają się do przygotowań pogrzebowych. Zadanie było straszne — bezwątpienia, Wypełniłem je bez zawahania się, a w chwili obecnej nie powiem, żeby to rozproszenie ukochanych sprzętów nie było mi bardzo bolesne, ale nie mam cienia żalu i dokonałbym tego samego jutro, gdyby było trzeba, z tym samym spokojem, z równą obojętnością.
Cała sprawa trwała dwa dni. Najciężej było mi wczoraj, gdy musiałem pójść do mieszkania i zobaczyć je znów, po tylu tygodniach. Kazałem się zawieżć do kościoła Ś-go, Franciszka Ksawerego. Tu wysiadłem z karetki i poszedłem, jak dawniej, przez ulicę i plac do Breteuil. Dzielnica mało się zmieniła od czasu, kiedy dążyłem temi samemi chodoikami, pod temi samemi wątłemi platanami, śpiesząc do słodkiego zacisza. Ten sam to zawsze zakątek, nieco bezładny, na krańcu przedmieścia, z nierównemi budowlami, ubogiemi sklepami, z odcinającą się na widnokręgu złoconą kopułą Inwalidów, która przybiera o zachodzie różowawe odblaski. Wielki nowy gmach, na rogu placu, wznosi się sześciu niezajętemi jeszcze piętrami, a po przez szyby widnieją na szerokich skrawkach papieru wyrazy: „Do wynajęcia.” Pomyślałem sobie, że kiedyś z temi mieszkaniami, takiemi bezimiennemi jeszcze, takiemi obojętnemi, związane będą strzępy życia ludzkiego, nadzieje, żale, radości, smutki; że może kochanek jaki przyjdzie