Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Ja ci tak wierzę!” Instynktowny uścisk dłoni podczas snu powtórzył mi zapewnienie najzupełniejszej ufności. Oddałem ten uścisk, zlekka, ostrożnie, aby nie przerywać jej spokoju. Odszedłem i gdy znalazłem się znów sam w swoim pokoju, myśli zaczęły pożerać mnie nanowo. Zapytywałem siebie, dlaczego każdy objaw szacunku, czci niemal, jaką ma dla mnie, sprawia mi taką szczególną przykrość, najnieznośniejszą może ze wszystkich. Ach! w tem tkwi pierwiastek najgłębszy cierpienia, w tem właśnie. Zrozumiałem przyczynę podczas tych bezsennych nocy, zrozumiałem i to, jaka praca dokonała się we mnie w ciągu tego krótkiego okresu czasu, jaki mnie dzieli od zaręczyn.
Zanim żyłem z Eweliną w tem nieustającem zetknięciu, nie przypuszczałem, żeby mogły istnieć takie, jak jej dusze, w których wszystko jest prawością, uczciwością i wraźliwością jednocześnie. Istniały dla mnie dwa światy: życia duchowego i życia zmysłowego i uważałem je za niemożliwe do pogodzenia w zasadzie. Trzeba było wybrać, i wybrałem. Nie przypuszczałem nigdy, żeby cała czystość jednego mogła się złączyć z całym żarem drugiego, żeby można tyle czuć i zachować taką prostotę serca, tyle cnoty przy takiej płomienności. Ta zasadnicza sprzeczność między jej jaźnią i moją, zdania takie, jak o Sądzie Ostatecznym, ujawniają mi ją całkowicie. I wobec dowodu, że w naiwności tego zaufania Ewelina uważa mnie za zupełnie podobnego sobie, buntuje się we mnie... co?... Honor poprostu.