Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szych w Paryżu. Gdy sobie wyobrażał wylądowanie swoje przed willą d’Este, widział zawsze mężczyznę w żałobie, zajętego strzeżeniem skrzyń drewnianych, w które kazał zapakować nabyte unikaty, przed brutalnem dotknięciem przewoźników. Boże! jakiż los jest dziwaczny i jakże zadziwiłby tego turystę, który wszędzie na sobie nosił piętno smutku, i na znużonych powiekach i na wybladłych ustach, w plamach czerwonych na twarzy, w siwiznie włosów, i w plecach przygarbionych — jakże zadziwiłby go ten, kto zapowiedziałby mu, że tegoż wieczora dziecko dwudziestoletnie wejdzie do jego serca, aby go już więcej nie opuścić i że dokona tego najbanalniejszy przypadek hotelowy: sąsiedztwo pokojów, okno otwarte i chwila ciekawości!
Filip przyjechał około godziny piątej. Obiad był o siódmej. Miał zatem tyle czasu tylko, żeby otworzyć kuferek, kazać ustawić w pokoju cenne skrzynie z nabytemi skarbami i, ponieważ wysłał lokaja naprzód do Paryża, przygotować rzeczy potrzebne do ubrania; o poznaniu parku nie mogło tedy narazie być mowy. Odkładając więc pierwszą przechadzkę do dnia następnego, wysunął fotel na brzeg szerokiego balkonu kamiennego, który się ciągnął wzdłuż całego skrzydła. Łańcuchy przyczepione nizko z jednej strony do balustrady, a z drugiej do kółka żelaznego, wkręconego w murze, dzieliły ten balkon ba pojedyncze małe tarasy przed oknami. Był w tej chwili pusty, tak, że Filip mógł w zupełnej sa-