Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ny. Stałem u celu. Te filary służyły za podpory bramie kraty, przez którą dostrzegłem cały kobierzec roślinności podzwrotnikowej: jubee, o szerokich liściach pierzastych, jukki najeżone wąsatemi liśćmi, olbrzymie agawy, altanki z drzew mandarynkowych, których złociste owoce błyszczały śród ciemnej zieleni liści, trawniki z klombami anemonów i rabatami z narcyzów i fryzyj. Słodkawa nieco woń tych kwiatów dobiegała mnie z zapachem ukrytych fiołków, których zagony ciągnęły się widocznie gdzieś blizko mnie. A w głębi wtulony był dom, cały różowy, i również strojny aż do pierwszego piętra w wijące się rośliny.
Był to budynek bardzo prosty, szeroki, nizki, z włoskim tarasem na końcu każdego skrzydła. Z tyłu pagórek zbiegał się nagle w wierzchołek. Widocznem było, iż przecudny ogród ze wspaniałemi krzewami egzotycznemi, założony został śród lasu, gdyż z dwóch stron okalały go te same pinje z Alepu, śród których wiatr wzniecał ów szum kołyszący, taki podobny do odgłosu odległego morza. Nie słyszałem nigdy nic o tym ogrodzie i o tym domu; nigdy nie pokazano mi żadnego ich wizerunku, żadnej fotografii, a jednak zdawało mi się, że je poznaję, tak dalece odpowiadały schronieniu, gdzie byłbym pragnął ukryć się niegdyś z Antoniną; do tego stopnia wszystko tchnęło tam spokojem śród światła i samotności, takie to było prawdziwe zacisze, gdzie chciałoby się żyć tylko po to, by wyczuwać wzajemnie uczucia!
Mały park okolony był murem wysokości czło-