Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

religią śmierci i wspomnienia? Przypadek zrządził, że ranek tego dnia, takiego dla mnie niezwykłego, był prawdziwie prowensalski — panowało powietrze przezroczyste i cierpkie, w atmosferze unosił się pieszczotliwy blask słońca i lekki powiew ostrego wiatru, które rozdrażniają orzeźwiając. A co za krajobraz dokoła! Tam w dole równina, z której przybywałem, na drugim planie miasto, przytulone do swojej skały, uwieńczonej ruinami zamczyska, dalej w głębi morze, zasiane okrętami, błękitne, uwięzione w szerokiem kole Giens, Porquerolles, Port-Cros i wybrzeża. Przedemną droga, okolona żywopłotami z róż, biała, wijąca się między polami fiołków, winnicami, gajami oliwkowemi i zadrzewionemi stokami wzgórz. Na lewo dzwonnica kościoła. Na prawo, w wykroju pagórka — urwista sylwetka gór Tulońskich, a ponad tem wszystkiem promieniejący lazur nieba południowego roztaczał jakby aureolę. To boskie światło dodawało uroku nawet siedzibom warzywników, rozproszonym, tu i owdzie, ożywiało i zlewało jednocześnie jasne kolory murów willi, przezierających pomiędzy drzewami.
Szedłem wolno, wpatrując się w widnokręg, wdychając zdrowy zapach pinij, czytając napisy, wyryte na bramach ogrodowych, myśląc o Antoninie i o nieznanem dziecku, które po niej zostało, aż do chwili, kiedy dwa wyrazy: Les Cystes, powtórzone na dwóch filarach kamiennych, oplątanych wijącą się geranią, sprawiły, że zatrzymałem się, zlekka wzruszo-