Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już chart lisa jest bliski, lecz lis dościgany
Unika zręcznym zwrotem grożącej mu rany.
Wprost nie leci, to wkoło, to na stronę schodzi,
Przerywa zapęd charta i kły jego zwodzi.
Chart biegnie, już coś chwyta otwarta paszczęka;
Ale nie, kłami tylko w czcze powietrze szczęka.
Chwytam grot, już nim macham, już byłbym go rzucił,
Gdym znowu oczy moje na gonitwę zwrócił.
Wtem — o cuda! — dwa głazy spostrzegam zdaleka
I zdaje się, że jeden pierzcha, drugi szczeka.
Któryś bóg, gdy ich w biegu za równych ocenił,
Dla wieczystej pamiątki w głazy ich przemienił«.
Skończył Cefal. Fok nato: »Powiedz, jakąś winę
Upatrzył do tej włóczni?« — Cefal dał przyczynę:
»Gdy zmartwienia dopiero po mem szczęściu idą,
Więc ci zacznę o pierwszem mówić, Eacydo.
O, jak błogo odnawiać pamięć owej chwili,
Gdym z żoną, żona ze mną szczęśliwieśmy żyli,
Gdy oboje miłości równa łączy tkliwość,
Wierność była wzajemna, wzajemna troskliwość;
Dla Jowiszaby mojej nie zrzekła się ręki,
Jabym jej nie porzucił za Wenery wdzięki.
Ledwie słońca promienie świat złotem uwieńczą.
Szedłem zwykle na łowów zabawę młodzieńczą,
Sam, bez wiązanych sieci i bez straży konnej,
I psiarni nawet z sobą nie brałem powonnej;
Dość mi było oszczepu. A gdy już prawica
Dostatecznie się zwierząt posoką nasyca,
Zaraz chłodu i cienia szukałem swobodnie
I Aury, z gór zacisza wiejącej łagodnie.
Aura była mi w skwarnym upale ochłodą,