Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz mnie w domu nie było, lecz świeży od Zorzy
Miałem przykład, lecz wszystko kochających trwoży.
Słowem, chcę się przekonać i Prokrydy wiary
Zręcznie przyrzekanemi chcę doświadczyć dary.
Zorza chętnie do mego skłania się życzenia
I uczułem, jak nagle postać moją zmienia.
Niepoznany, przyszedłszy do własnego dworu,
Nie znalazłem w nim nawet do winy pozoru;
Prokrys zawsze cnotliwa była o mnie w trwodze.
Po tysiącu wybiegach wreszcie do niej wchodzę.
Ujrzawszy ją, zdumiałem i będąc już bliski,
Chcę doświadczeń poprzestać, a nieść jej uściski.
Smutną była, lecz żadna tej nie ma ponęty,
Jak ona w smutku; tęskni, że mąż jej jest wzięty,
A zważ, jaki musiała mieć powab niezwykły,
Kiedy nawet w żałobie jej wdzięki nie znikły.
Czyliż wspomnę, jak wszystkie wytrzymała próby
Cnotą i przywiązaniem! — »On mi tylko luby —
Mówiła — jemu wierność zachowam powinną«.
I któżby jej nie uznał jeszcze za niewinną?
Mnie tych dowodów nie dość; własną jątrząc ranę,
Liczne przyrzekam dary za względy mniemane.
I gdy mię już nadzieja cieszyła, choć błaha,
Nowe jej dary czynię, aż wreszcie się waha.
»Patrz, oto jestem — wołam — zalotnik zmyślony,
Mąż i świadek prawdziwy krzywoprzysięstw żony!«
Prokrys, płonąc od wstydu, słowa nie wyrzekła,
Ale z domu przed mężem podstępnym uciekła.
Ku mnie i ku mężczyznom nienawiścią tleje
I w orszaku Dyany górskie zwiedza knieje.
Ja oddaloną kocham z gorętszym zapałem,