Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ani niebo żadnego schronienia nie daje,
Tułała się wygnanka po świata przestworzach.
»Ty błąkasz się po ziemi, ja błąkam po morzach«
Rzecze Delos i przyjmie w gór swoich zakątek;
Tam rodzi dwoje: siódmą część moich dzieciątek!
Szczęśliwym i na zawsze szczęśliwą zostanę,
Dostatek mię na wszelką ubezpieczył zmianę.
Wyższam nad pocisk losu, wyzywam go śmiało:
Choćby mi wydarł wiele, więcej by zostało.
Choć z tłumu dzieci moich weźmie które dziecię,
O dwojgu, jak Latona, nie zoslanę przecie.
Dwoje — cóż mi za liczba! — Tyle, co nic prawie!
Idźcie, rzuciwszy wieńce: już koniec zabawie«.
Rzekła; laury składają, wychodzą z świątyni,
Lecz jak mogą, cześć w sercu oddają bogini.
Ten gwałt w duszy Latony słuszną zemstę nieci,
I tak z wierzchołka Cyntu do swych rzecze dzieci:
»Oto ja, dumna, żem was nosiła w swem łonie,
I z bogiń jednej tylko nierówna Junonie,
Czym bogini, już wątpię. Bez waszej opieki
Stracę cześć i ofiary, składane przez wieki,
I niedość tego bolu: już córa Tantala
Siebie nade mnie, nad was swe dzieci przechwala;
Mnie nazywa bezdzietną — niech to na nią spadnie
Gdy tak ojca przykładem śmie bluźnić szkaradnie«.
Jeszcze chce prośbę dodać do tego, co rzekła,
»Przestań — Feb przerwie — skarga zemstęby odwlekła«.
Toż samo stwierdza Febe i w gęstym obłoku
Schodzą na zamek Kadma, niewidzialni oku.
Tuż pod murami miasta było równe błonie;
Twardemi je kopyty stratowały konie