Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I koła, wartko pędząc, pokrajały w brózdy.
Tam syny Amfjona, nałożywszy uzdy,
Ciężkie złotem, wskakują na bystre rumaki;
Na nich sokiem tyryjskim pojone czapraki.
Wtem jeden z braci, Ismen, pierwsze matki brzemię,
Gdy w koło koniem skręca na tętniącą ziemię,
A koń wspina się, pieni: »Ach! biada mi!« krzyknął,
Bo mu pocisk przez piersi na wylot przeniknął;
Z konającego dłoni wędzidła wypadły,
Leci na prawą stronę, martwy i pobladły.
Słysząc przez czcze powietrze świszczące pociski,
Sypilus puszcza wodze; tak, gdy obłok bliski,
Ciężarny piorunami, żeglarz ujrzy nagle,
Chcąc lada wietrzyk schwytać, rozpościera żagle.
Lecz i pierzchającego dosiągł cios mordeczy:
Strzała, przeszywszy czaszkę, w środku gardła sterczy;
Tak, jak biegł pochylony, po grzywie się stoczył,
Padł i w tem miejscu ziemię gorącą krwią zbroczył.
Gdy po zwykłych ćwiczeniach Fedym na ostatku
I Tantal, dziedziczący swe imię po dziadku,
Na młodzieńcze zapasy bieżeli z zapałem,
Gdy pierś z piersią się zwarła, ciało starto z ciałem,
Z wyprężonego łuku wypuszczona trzcina
Tak, jak byli spojeni, wraz obu przecina.
Razem jękli, polegli i tej samej chwili
Razem oczy ich zgasły i zmysły stracili.
Przerażony Alfenor, widząc zwłoki bratnie,
Chce je wziąć, chce im oddać usługi ostatnie;
Lecz gdy do tak pobożnej czynności się śpieszył,
Król Delu ostrym grotem śród piersi mu przeszył.