Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakiś inny, taki jak on, samotny ptak wędrowny wołał go ku sobie.
Nie myśląc już o niczem, Łobuz zerwał się z gałęzi i poleciał.
Długo krążył nad dżunglą, zataczając szerokie koła i wpatrując się w ziemię.
Chciałby teraz, aby słoneczko zatrzymało się w miejscu i nie zapadało za wysoką ścianą dżungli.
Przy ostatnich błyskach zorzy, bociek spostrzegł na dole duże jezioro, otoczone wysokiemi drzewami.
Na różowej, gładkiej powierzchni wody czerniała podłużna lesista wyspa.
Gdy Łobuz przelatywał nad nią, dobiegł go głośny klekot i radosny syk zupełnie zbliska.
Bocian, jak kamień, rzucony silną ręką, pomknął na zew.
Opuścił się na niedużą łachę i rozejrzał się.
Wydał krótki szczęk i znowu się wzbił w powietrze.
Za chwilę stał na skale, trzepotał skrzydłami i, szeroko roztwierając dziób, syczał bez przerwy.