Przejdź do zawartości

Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bakami i muszelkami! Czem chata bogata, tem rada...
Łobuz, w ten sposób spędzając czas nad Nigrem, stawał się coraz większy i silniejszy.
Pióra mu wypadać zaczęły, lecz nowe, które szybko rosły, długie były i i długie, jakgdyby z żelaza wycięte.
Prawe skrzydło nie bolało go już nigdy. Nogi boćka okryły się twardemi brodawkami. Żmijaby ich nawet nie przegryzła, a cóż dopiero jakieś tam bąki!
Łobuz starannie szukał kopców termitów i żywił się temi owadami.
Na deser tylko łykał żabki i ślimaki.
Życie miał wyborne!
Jadł, pił i spał, od czasu do czasu podziwiając życie dżungli, gdy krążył nad nią dla wprawy, aby nie zapomnieć sztuki latania.
To też bociek nasz roztył się ogromnie i stał się ociężały i leniwy.
Wkrótce jednak opuścił gościnny brzeg Nigru.
I co najdziwniejsze opuścił go bez żalu.
Pewnego razu, jeszcze przed zachodem słońca, wleciał na suche drzewo, na którem zwykle spędzał noce.