Przejdź do zawartości

Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Raz nawet zdołał uderzyć ptaka piersią o szkło, lecz bociek zdążył zasłonić się skrzydłami i osłabić cios.
Wreszcie zziajany i do reszty osłabły, nie myśląc już o niczem, rzucił się naprzód i upadł prawie na kamienną posadzkę, skrzydłem zawadziwszy o sztachety.
Nic narazie nie zobaczył, bo oślepł od rażącego światła, które budziło w nim nieopisany strach.
Gdyby miał więcej sił, skoczyłby nadół i zniknął w mroku lub... w rozhukanych falach, gdzie wirowały i miotały się żałosne ciała gęsi, kaczek i łabędzi...
Na szczęście siły opuściły boćka zupełnie, więc usiadł, jak to czynił niegdyś, gdy był jeszcze pisklęciem.
Światło znikło odrazu, bo Łobuz trafił w cień.
Uspokoił się prędko i rozejrzał dokoła.
Wszędzie leżały pokaleczone i martwe ptaki.
Całe kupy kaczek, żórawi, gęsi, bekasów i różnego drobiazgu lotnego zaścielały kamienną posadzkę platformy.