Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cały widnokrąg zniknął w szarej mgle, której nie mógł przebić ostry wzrok ptaka.
Upragniony brzeg nie wyłaniał się z mgły i z poza strug ulewy.
Przerażony bociek nie miał już sił borykać się z wiatrem, i leciał przed siebie, coraz bardziej gubiąc kierunek.
Tak zastała go noc — straszna i czarna.
Nie widział nic dokoła. Ogłuszał go ryk wichru, łomot i plusk fal.
Łobuz miotał się na wszystkie strony, bo wicher szamotał się z nim i szarpał.
Nagle błysnęło w oddali światełko.
Bocian leciał wprost na ten ogień. Zdarzało mu się to nieraz nad Bzurą, gdy późno powracał do gniazda.
Światło stawało się coraz jaskrawsze i większe.
Po morzu biegła jasna smuga, rzucana przez latarnię morską.
Łobuz dojrzał w mroku skałę, ociekającą spienioną wodą.
Stała tam wysoka wieża, a na jej szczycie jarzyła się oślepiającym ogniem oszklona latarnia. Rzucała światło na rozszalałe morze i przebija-