Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tychmiast, że musi ulec i zdać się na jego łaskę i niełaskę.
Leciał więc ukosem, a coraz silniejsze porywy podrzucały go i szarpały, przechylały z boku na bok, to podnosząc, to zbijając ku dołowi.
Morze też się zmieniło do niepoznania!
Stało się szare i ponure.
Po jego powierzchni przewalały się olbrzymie, ciężkie bałwany.
Niosły na grzbietach rozwichrzone białe grzywy z piany.
Ryczały, rozpryskując się na strugi ciężkiej, wirującej wody.
Pluskały wściekle i syczały przeraźliwie.
Zaczął padać drobny deszcz i wkrótce przeszedł w ulewę.
Łobuz z trudem już utrzymywał w powietrzu swe namokłe ciało. Musiał już pomagać sobie, coraz częściej i silniej machając skrzydłami, aby zbytnio nie zniżyć się nad wzburzonem morzem.
Dokoła syczały i mknęły z rykiem fale.