Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odgadywał moment, w którym nie wolno mu było mówić. Był w najwyższym stopniu zaciekawiony. Zdumiewało go gwałtowne wrażenie, jakie wywarły jego słowa, przypomniał sobie pewną książkę, czytaną w szesnastym roku życia, książkę, która objawiła mu wiele rzeczy nieznanych mu przedtem, i chciałby móc się dowiedzieć, czy Dorjan Gray przeżywał kiedyś coś podobnego. Wypuścił tylko jedną strzałę w powietrze. Czy trafił? Jak fascynującym był ten młodzieniec!
Hallward malował dalej na swój cudowny, śmiały sposób, który odznaczał się jednak prawdziwą subtelnością i doskonałą finezją, będącą zawsze w sztuce niewątpliwą oznaką siły. Nie dostrzegł milczenia.
— Zmęczyłem się staniem, Bazyli, — zawołał nagle Dorjan Gray. — Maszę posiedzieć w ogrodzie. Strasznie tu duszno.
— Żałuję bardzo, mój drogi. Kiedy maluję, nie mogę myśleć o niczem innem. Ale nigdy nie pozowałeś mi lepiej. Stałeś zupełnie spokojnie. Nareszcie mogłem uchwycić wyraz, którego zawsze szukałem — nawpół rozchylone wargi i błyszczące spojrzenie. Nie wiem, o czem Harry mówił z tobą, ale to on z pewnością wywołał na twej twarzy ten cudowny wyraz. Napewno prawił ci komplementy. Nie wierz mu ani słowa.
— Komplementów napewno mi nie mówił. Może dlatego nie wierzę mu ani słowa.
— Wie pan doskonale, że wierzy pan we wszystko, — rzekł lord Henryk, spoglądając na niego marzącemi, nieco zmęczonemi oczyma. — Wyjdę z panem do ogrodu. Przeraźliwie gorąco jest tu w pracowni. Bazyli, każ nam podać jakiś napój chłodzący, może coś z poziomkami.