Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dość! — wyjąkał Dorjan Gray, — dość! Wprawia mnie pan w zakłopotanie. Nie wiem, co mam powiedzieć. Istnieje odpowiedź, ale ja nie umiem jej znaleźć. Niech pan nie mówi. Niech mi się pan pozwoli zastanowić. Albo lepiej niech mi pan pozwoli nie myśleć.
Przez dziesięć minut prawie stał nieruchomo z rozchylonemi wargami i dziwnie błyszczącemi oczyma. Zdawał sobie niejasno sprawę, że pracowały w nim nowe zgoła siły. Ale zdawało mu się, że pochodzą one wyłącznie z jego własnej duszy. Owe kilka słów, które powiedział przyjaciel Bazylego — owe słowa niewątpliwie rzucone odniechcenia, a zawierające niejeden świadomy paradoks — poruszyły w nim tajemną strunę, nietrącaną nigdy, i czuł, jak ona teraz drga i uderza dziwnem tętnem.
W ten sam sposób podniecała go muzyka. Nieraz wprawiała go w podniecenie. Ale muzyka nie przemawiała słowami. Stwarzała w nim nie nowy świat, lecz drugi chaos. Słowa! Same tylko słowa! Jakie to było straszne! Jak jasne, żywe i okrutne! Słowom niepodobna było ujść. A jednak jak dziwnie tajemniczy urok leżał w nich! Zdało się, jakgdyby mogły one nadawać bezkształtnym rzeczom plastyczną postać, a jednak zachować własną moc niemniej słodką, niżeli moc lutni i fletu. Same słowa! Czyż istniało cokolwiek, co byłoby bardziej rzeczywiste, niż słowo?
Tak; w młodości jego były rzeczy, których nie rozumiał. Teraz pojmował je. Życie zapłonęło przed nim nagle w ognistych barwach. Zdało mu się, jakoby zmienił się w ogień. Dlaczego nie wiedział tego wszystkiego?
Lord Henryk obserwował go z lekkim uśmiechem. Subtelnym instynktem psychologicznym