Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc zostaje jedyny, najmilszy zresztą dla Zakopanego nieokreślony w zawodzie gość, taki, który płaci.
Czasy powojenne, czasy wszechmożnego paska, czasy powszednich miljonów, przy trudnościach paszportowo-granicznych, ściągnęły onego gościa do kotliny Podtatrza w mnogiej liczbie — iż dał się odczuć głód mieszkań, a sprawa nowych bóżnic, drapaczy, bristolów, stała się pilno aktualną.
Był to sezon bogacenia się, nadziei, widoków i obdzierania w pełnem słońcu lichwiarza-bliźniego. Lecz trwał niestety krótko. Nadszedł czas skromnego „złotego“, przy otworzeniu płotów zagranicę. Odkrył ktoś, że Riviera tyle samo kosztuje, co Krupówki. Więc Możnobylscy tam wolą wykwitać lub w innych badach rujnować swoje cenne zdrowie, a przywiązane do orki wiecznej zdziadziałe inteligenty muszą po pół procent z pensji głodowej odkładać na bliską trumnę. Czasem się tam ten i ów lekkomyślniejszy na parę dni w „stolicy letniej“ zawadzi — lecz trudno golić goliznę.
Zmienił się nastrój pod Giewontem. Nawet tak zawdy ochocze pogotowie ratunkowe posmętniało. Dawniej, przy większej liczbie, i to przedsiębiorczych gości, zawdy spory procent był spadających z Nosala, z Giewontu, łamiących ręce i nogi — był ruch, sensacja, radość — a teraz miesiące trza przy nudzie wiejącej zewsząd na werandzie Trzaski wyczekiwać, zanim jakiś zaginiony idjota kapnie.
Pustka nastała. Są wille, pensjonaty, rękodzielnie, sklepy, chodniki z przeskoczniami, jest szpital jak wymarzony — jest sławna studnia cudownego dra Gabryszewskiego (widział ją sam minister zdrowia!), gdzie