Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pod opieką jego, a przy poparciu gminy bakcyle tyfusu jako pstrążki młode się hodują. Są atrakcje różne — jeno gości niema. Najczęściej tu widywany, to egzekutor podatkowy.
Napróżno Fr. Trzaska sprowadził z Bielska czy Katowic grającego na trąbie, pile, mandolinistę i prawdziwego murzyna — dochód z owych sensacyj nie wystarczył na pokrycie nowej klatki wchodowej i na ofiary „dobrowolne“ na cele dobroczynne. Napróżno najmniej tatrzańska kawiarnia sprowadziła fikające nóżkami pod sufit angielki z Drohobycza — nawet ostatnie grające w bridża „stammgasty“ do Karpia się przeniosły. Napróżno też przemyślny zięć Dzikiewicza porobił wiele mówiące dla gości przytulnie — dochód nie pokrył tapicera. I napróżno gremjum pensjonatowe porozlepiało na wszystkich stacjach afisze: że w Zakopanem śniegu zwały, mieszkania i jedzenie obfite za durno — — gości to nie zwabiło.

Lecz dość żartów, choć w nich zwykle smutna mieści się prawda. Trza położeniu poważniej spojrzeć w oczy: a niemyślących najłacniej śmiechem zastanowić. Zakopane wzrosło, niby dokoła Słupnika, przypadkowo. Ta przypadkowość, bezplanowość ma zamiar trwać dalej. A jeżeli trwać będzie — to upadek Zakopanego oczywisty. Konkurencję nieodpartą stworzy zagranica i uzdrowiska czeskie po tamtej stronie Tatr. Zakopane, chcąc żyć — musi wstąpić na drogę sensową rozwoju. Musi zdać sobie sprawą z siebie: poco jest i czemu ma służyć. Obecnie stoi na zwrotnicy: albo — albo...