Strona:PL Orkan - Warta.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozczarowaniem dusz prostych, reżyserowane modą włoską uroczystości kościelne.
Już wielkie popłoszenie serc pątniczych — bo inaczej trudno to określić — sprawił nastrój, przez lud nieoczekiwany, na ogólnem przyjęciu w sali audjencjonalnej w Watykanie... Olbrzymia sala, wypełniona przez tłum pielgrzymi po brzegi. — Środkiem szpaler, trzymany przez straż bogato odzianych nobilów. W masie ciemnej wyznaczają się rdzawociemne, pobróżdżone twarze: tych od Krakowa, od Sącza, od Łowicza, z Kujaw. Są i z Podlasia, z ziemi krzyżów, męką, w twarze wognioną, stygmatyzowami. Tłuką się serca chłopskie w trwożnem podnieceniu: jakoby u wrót zbawienia stanęli. Oczy obrócone na drzwi, skąd domniemanie ukazać się ma Ojciec święty, nie widzą roztasowanych co dziesiąta osoba kleryków, ni za biletami weszłej publiczności włoskiej, lubiącej wszelkie wystawne teatrum. Dusze proste wierzą, oczekują, że za ukazaniem się Ojca św., jakby za podniesieniem w czasie sumy, pochyli się tłum do ziemi, jak zboże wiatrem przygięte — stanie się cisza wielka przy dygocie serc — i spłynie na wszystkich, niby balsam z nieba, błogosławieństwo. Aż tu... roztwierają się drzwi — zrywa się w sali huragan oklasków — jakby obłęd, katastrofa, jakby powała zleciała — niezrozumiałe, opętańcze krzyki: Eviva papa re! Co słabsze kobiety mdleją — ktoś krzyczy: „Niech żyje Leon Trzynasty, król polski!“.
A wśród tego rumoru, hałasu, siedząca figura starca niby z wosku, niesiona przez szpaler sali jak faretron, coś ustami mówiąca, uniesionemi palcami zgiętemi bło-