Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto? Jak? Co? Warta?... Aha, Błażej... A ten czyj?
— Sąsiadów.
— Dobrze. Nie kręćcie sie, nie bałamućcie po nocy, ino zatrąbcie, raz, drugi i idźcie spać.
— Kie trąby nima.
— No to sie i bez tego obejdzie. Z Panem Bogiem.
Wyszła warta od wójta — przeszła wsią do góry i nadół — wreszcie, wróciwszy pod wójta osiedle, gdy wiater jął doimać godnie, spełniwszy swój obowiązek, poszła spać do szopy. O przedświtaniu bowiem trza się zerwać, by na czas zdążyć do domu do pracy.
Wartę w gminie wprowadzono — pamiętnika niema — gdy był szpichlerz gminny, kasa: — trza było wartować. Dziś ani kasy, ani znaku ze szpichlerza — a warta ostała.
Rozumiećby jeszcze można, że na wypadek ognia, pożaru, warta mogłaby się przydać. Ale weźmy wieś daną, położoną w roztoce, ciągnącej się na mile pomiędzy górami, rozrzuconą osiedlami po skrytych potokach, zachodzącą załomami poza wysokie gronie... choćby całe osiedle gdzieś gorzało — z drogi od wójta nie ujrzy.
— Czegoż więc wartują?
— Wójta — ktoś złośliwy powie.
Ale cóż — taka ustanowa. Wartę raz ustanowiono — wieki przeszły — i naród chodzi, ani mruknie.
Przeciw innym nakazom dużo ma do powiedzenia. Naprzykład: kazują na drogi...
— Coż im z temi drogami? Czy my w podatku na nie nie płacimy? Każ sie te piniądze podziewają?