Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwyczajnie dwa numery sąsiadujące ze sobą razem pełniły wartę.
Znak ten, mistyczny krążek w kształcie półmiesiąca, mający władzę tajemną wywoływać na noc ludzi z chałup — choćby na dworze nie wiem co: deszcz, pluta, zawierucha — wzbudzał naturalnie cześć trwożną, niemal lęk w umysłach dzieci. A spadał jeszcze na dopłatek zwyczajnie wtedy, gdy najwięcej zajęć we dnie, abo jesienią wieczorami, gdy ludzie docna zmozoleni pracą, gdy nikto nie miał czasu ni ochoty na noc z chałupy iść. Słuchać jednak trza było — bo „warta“.
Tak żyło z nią jedno pokolenie, drugie — i dziś niewiele, słyszę, w stosunku onym się zmieniło.
Oto przychodzi na noc do chałupy Błażej, spracowany, z lasu. Siada ciężko na progu, ani się rozobuć nie ma siły. Myśli jeno o tem, by wieczerzę zjadłszy, wyciągnąć kości na barłogu.
A tu powiada żona:
— „Wartę“ pod wieczór przynieśli.
Poziera Błażek na dzieciska po ławach śpiące:
— Ten ze szkoły przyszedł — to sie za bydłem ulatało — już ani wieczerzy nie doczkali. Jak ich tu budzić? Trza bedzie samemu iść...
Bez szemrania zaobuwa zpowrotem kierpiec, który jął rozzuwać — skłapnął, co mu żona ustroiła — zaodział się i poszedł. Przecie — „warta“.
Obrócił się po sąsiadowe chłopczysko, który już, zebrany, czekał. Wietrzno, ćma, ani drogi uznać — a do wójta przez potoki, wertepy pół mili.
Prawie wójt miał iść spać, późno z powiatu wróciwszy, kiedy się „warta“ doń zameldowała.