Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kto je zjada? Trudno już na chłopa wszystko... Dość zapłacisz, to jeszcze rób. Wymiarkowania żadnego. Djascy nadali aj nadali — kiedyż sie to skończy?
— Ja ta — powiada drugi — drogami nie jeżdżę. Niech ten naprawia, co je psuje. Na żydków, konwisarzów daćby opłatę...
Albo przychodzi nakaz z gminy: — opał do szkoły dostarczyć...
— Coż to — na szkołę nie łożymy? A to na to, na owo. Ja słyszał, jak do bużetu kładli. Już sie tam i opał zmieścić winien. Wtożby doreszty wytrzymał! Czy to chłop ino o tem ma myśleć, coby nauczycielowi ciepło było?
— Hej. Ty woź drzewo, dostarczaj, a nauczyciel bedzie ręce grzał i śmiał sie.
— Djabli z temi ciężarami...
I — zdarzy się — wójt musi sam drogę naprawić, nauczyciel sam drwa rąbać... Bo naród czasu nie ma — i nawyrzekawszy na „ciężary“, wkońcu nic nie zrobi.
Jeno przy „warcie“ nikt słowa nie piśnie, nie rozumuje. Chodzi święcie i „wójta wartuje“.
„Warta“ być musi. Dzieciom już w krew weszła — i stała się obowiązkiem, musem. Nic to, że sens straciła — a może właśnie dlatego.
Świat przeminie, a „warta“ ostanie.