Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jewusiu...
— Coz ta jesce? Śpij, bo juz cas.
Józuś nabrał w serce odwagi, wyciągnął rękę pod chustą i sparł dłoń na jej piersiach. Nie broniła mu, spytała ino:
— Musis tu rękę kłaść? nie uśnies inacy?
A Józuś, czując pod palcami wzgórki ciepłe, wznoszące się oddechem, rady sobie już nie mógł dać. Począł dłoń rozpaloną w zamroku pożądania przesuwać po jej młodem ciele. Ujęła mocno tę dłoń jego i odepchnęła.
— Lez spokojnie — rzekła ostro.
Ale Józuś już na nic nie dbał. Płomieniał cały pragnieniem. I śmiałości strasznej nabrał: Przecie go sama wołała... Cisnął się rozpalonem ciałem ku niej. Objął ją mocno rękami i począł szeptać słowa urywane: prośby, tkliwości, zaklęcia...
Krótko to trwało. Ani pół pacierza. Porwała się, odwinęła się z rąk jego niby z trawy leśnej i odrzuciła go na siano, jak smętła słabego.
— Coz tobie sie bazy, moi ludzie? To cie tego tam ucyli?! A spytałeś sie mie choć, cy cie kocham?
Poczem złagodziła nieco:
— Jakbych cie kochała, to co insego. Ale co ty wies o tem.
Józuś ledwo sie osatał ze zdziwienia przykrego i z upokorzenia.