Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ich hań... Jak iskry rozsiane. Więkse, i mniejse, i mało co widne... O — jak sie mienią... Z cego one tyz bedą? Nie wies? co? Jak was tam w skole ucyli?
— Io są światy, takie, jak nasa ziemia...
— Głupi... światy... mniejse od śpilki.
— Bo daleko, to sie widzą małe.
— Dzieciom gadaj se takie bzdury, nie mnie.
Jednak ciekawe słowa Józusia nie dawały jej spokoju; myślała o nich, zapatrzona w gwiazdy... Józuś zaś nie miał ochoty wykładać jej astronomji. Chciał, by teraz o jego szkołach zapomniała, by brała go jak pasterza.
— To ucą, ze tak daleko... — rzekła po chwili.
— Co ci ta o to... śpijmy lepiej.
Przysunął się ku niej poufale.
— To śpij. Cy ja ci bronię? — odsunęła się. — Mas doś miejsca.
— Kie ja chcę z tobą...
— Dyć ze mną śpis.
— Ale...
— Co za ale? Jak ci nie dobrze, to idź.
Patrzyła dalej ku niebu, a Józuś, onieśmielony, pozierał na nią i czekał. Oczy jej pomału zaczęły się zwężać — sen ją nachodził.
— Jewka...
— Co?
— Jewciu...
— Dyć słysę.