Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trę. Twoim cię mieczem bić będę i twoje kule na cię zwrócę.
Zszedłszy ze skały onej, zboczył w las, nazbierał chrustu suchego i zaniósł go do chaty. A tak pokilkakrotnie wracał i zanosił.
Pytała go Zoe, w oczekiwaniu niecierpliwem oczyma za nim wodząca: coby miał czynić, czy śniadanie zamyśla gotować? Lecz nie odrzekł jej nic, czynił swoje, jakoby jej nie widział.
A nałożywszy stos niemały, naniecił ogień wielki i począł wobec zdumiałej niewiasty skakać weń i parzyć nogi okrutnie. Przyczem wołał:
— Cóż ci to, Martynjanie? Gorąco ci, ha? A takeś pragnął tego ognia. Spróbujże, spróbuj! Jeżeli tego wytrzymać nie możesz, jakże piekielny ogień wytrwasz? Nuże, Martynjanie opieszały, skacz dalej w ten żar! jeszcze! jeszcze!
I skakał dalej zawzięcie, aż tak opalił stopy, iż mu się rany na nich poczyniły; nie mogąc kroku postąpić na nogach, padł w boleściach na ziemię.
Zoe, patrząc na ten jego zapał, zrazu zdumiona, potem zła, wybuchła wreszcie śmiechem hałaśliwym i wybiegła z pustelni.
Gdy ją później w Cezarei pytali przyjaciele z ciekawością, jak się sprawa z Martynjanem skończyła, odpowiadała ze śmiechem:
— Ach! smutno. Z miłości dla mnie oszalał.