Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ce. Czemuś nie przyszedł, byłabym cię radośnie przyjęła.
Martynjan, pokonany, jeszcze próbował oporu; ale już z innych pobudek.
— Jeślibym cię za żonę wziął, skądbym ciebie i siebie wyżywił? Majątek przefujarzyłem — mówił z umysłu tak, aby się lepiej przedstawić — nie mam nic, jako widzisz, krom tej chaty mizernej; i to nie moja własność; odszedłszy na czas jakiś, mogę zastać za powrotem innego posiadacza.
— Niepotrzebnie się tem martwisz — odrzecze Zoe. — Ja mam majętności dosyć, dom wspaniały i sługi; wszystko to podzielę z tobą, jedno mi przyzwól, bom jest zaprawdę, jak błyskawicą, twoją urodą olśniona.
To rzekłszy, przechyliła piękną swą głowę niewolnie, niby ten kwiat o skwarnem południu, a Martynjan, który zdawna nie miał spraw z niewiastą, przez co nie odczuł zgoła fałszu w jej słowach przesadnych, zapłonął cały jako krzew zajęty ogniem i już nachylał się był ku jej woli — gdy go jeszcze wstrzymała ostrożność.
— Poczekaj — szepnął w dygocie namiętnym. — Wynijdę zobaczyć, jeśli kto nie idzie do mnie po błogosławieństwo; aby nas nie naszedł. Jeżeli już przed Panem zataić się nie możemy, to choć ciekawości ludzkiej się uchrońmy.
Wyszedłszy z chaty, pobiegł Martynjan ku wy-