Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rem dość przejrzystym, stróż-cerber, zasłaniający niejako sobą wnętrze raju, inne wskazuje zabawy.
Zoe zaśmiała się głośno.
— Któż go upoważnił do stróżowania?
Tyburcjusz, jakby nie słyszał tych żartów, rzekł poważnie:
— Myślę o Martynjanie pustelniku...
— Skądże ta myśl? — spojrzała nań niespokojnie.
— ...I stąd zacząłem o cnocie. Któż jest, ktoby stwierdzał życiem to, co wysławia ustami? On właśnie stwierdza... On też jeden z obywateli tego miasta wydaje mi się cnotliwym.
— Przesadzasz, Tyburcjuszu, przesadzasz! — ozwały się protesty.
— Zaprawdę! — uniósł się, gniewny. — Kto chodzi drogami wskazań, jakie odświętnie wyznawa?... Kto nie jest łakomy mienia, władzy, godności, dostojeństw?... Kto nie szuka przyjemności w tem, co pozornie potępia?... Kto ceni Boga swego (kim On by był) wyżej, niż opinję sąsiedzką?... Kto, gardząc rodzicielką zła, niewiastą, wzgardzi jej ciałem, jeśli jest ponętne?... Kto duszy swej tyle bodaj starania poświęca, co swemu wierzchowcowi?... Zaiste, ani wy, ani ja, ani nikt z tego tu miasta. Jeden chyba Martynjan. Nie twierdzę, żeby jego sposób życia miał być przykładem dla nas tu zebranych, albo czemś dalece wyższym od naszego — ale jest jednolitymi z jego