Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wkrótce Martynjan nietylko że duszę swoją w studni nieczystej po uszy pogrążył, ale, co gorsza, stał się przykładem zepsucia dla wielu nieletnich towarzyszy.
Lecz Bóg widać czuwał nad nim i zamierzył w niezbadanych swych celach z tego zepsutego chłopca uczynić naczynie swoje.
Kiedy bowiem tak broił, a żadnego już pomiarkowania nie miał w swych postępkach, nagle dotknięty został chorością okrutną, która go na łoże boleści złożyła.
Cierpiał długo i srodze. I wtedy to za łaską Bożą przyszło nań upamiętanie. Zobaczył, że rozkosze, które go do tej chorości przywiodły, przemijającemi są ułudami czarta i gorzkie są w skutkach swoich, a Bóg jeno jest pewnością i słodką przystanią.
Począł tedy opłakiwać w długich nocach udręczeń grzeszne postępki swe i wołać z głębi serca:
— Wybaw mię, Panie, z nędzy ciała, a już Ci całą duszą służyć pocznę i chwalić Cię będę przez resztę żywota aż do wydania tchu.
Szatan, który pewnym był, że już duszę Martynjana trzyma w swoich kleszczach, widząc te jego zabiegi, zaniepokojony, jął go mącić w zamysłach. Podsłuchawszy raz, jak Martynjan skruchę głośną przed Bogiem wyznawał i zarzekał się, że już nie wróci do grzesznego życia, stanął przy