Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pewnie, ale tak, jak kiedy w karczmie tańczysz: — tu cie war unosi, tu ci grają, a kanyś tam nieszpory śpiewają... A co do tego, coś powyżej przytoczył, to ja dumam tak. Umrze świec, to wspominają go ludzie, źle abo dobrze, pokiel nie zedrą butów, co im zrobił. Umrze bednarz, to żyje w pamięci, pokąd sie jego beczki nie rozlecą. Jak był rzadkim bednarzem, to jeszcze wspomną go czasem: „Ten robił dobre konewki, abo owo“... Umrze człek, co ma dzieci, to jeszcze wnęki, jak go za żywa baczyły, przypomną... Zresztą niepamięć pokryje — tego, jako i tamtego. Umarł na piekne i — koniec. A jak zaś trafi sie człek z talantem rzadkim, to on tak nie minie łacwo... Widzisz hań tę dzwonnicę? (wskazuje).

POMOCNIK.

Ba, dyć ją wsze mam na oczach...

GRÓBARZ.

Stawiał ją Majster z Gronia. Tak go nazywali. Bedzie temu sto roków, abo może i więcy, jak pomarł. I do dzisiednia imię jego żyje. Tak i z Jaśkiem...

POMOCNIK.

Cicho-no! (słychać melodję skrzypiec od ugorów — parę taktów zbłąkanych z kołomyjki). Słyszycie?

GRÓBARZ.

Dyć słyszę.