Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najwyżniejszej jedli. A jak o głowicę jej wiater by uderzył, toby drżenie jej, do korzeni dochodząc, powiadało mu, co wiatr szumi... Hej! — na polanach... pół wesołości hań już zmarło z tobą... Kto bedzie grał przy sianokosach — przy grabieniu... Kto do tańca pobudzi? kto przywiedzie na pamięć zahaczone śpiewki? kto wspomni dawną, staroświecką nutę? Nima już i nie bedzie takiego muzyki... Skończyło sie. I poco to człowiekowi robić smak na życie, kiedy przyjdzie naremnica i podetnie, jak tego smreczka gibkiego. A i drzewo nawet dłużej żyje — prędzej sie oprze czasowi. A tu lada podmuch — i nima cie — jakbyś nigdy nie był. Ani wspominku o tobie. (Poczyna z pasją wyciskować ziemię — nagle staje). Wiecie, ja to nijak ni mogę sie oswoić.

GRÓBARZ.

Z czem?

POMOCNIK.

No, z tą... śmierzcią.

GRÓBARZ.

Ba, coż sie ty masz oswajać? Ty se grób bier, jakbyś dół na ziemniaki kopał, i myślij se o różnościach, jak przy każdej inszej robocie. Przyjdzie czas — postarzejesz — to ci samo każe o tem myśleć. Teraz tobie w uszach gra młodość — to jakoż czego inszego możesz słuchać? Słyszysz —