Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

GŁOS DZIEWICY: Tędy — tędy!

(przechodzi)

∗                              ∗
Góry i przepaście ponad morzem.
Gęste chmury — burza.

MĄŻ: Gdzie mi się podziała? Nagle rozpłynęły się wonie poranku, pogoda się zaćmiła. Stoję na tym szczycie, otchłań pode mną i wiatry huczą przeraźliwie.
GŁOS DZIEWICY: (w oddaleniu) Do mnie, mój luby!
MĄŻ: Jakże już daleko, a ja przesadzić nie zdołam przepaści.
GŁOS: (w pobliżu) Gdzie skrzydła twoje?
MĄŻ: Zły duchu, co się natrząsasz ze mnie, gardzę tobą!
GŁOS DRUGI: U wiszaru góry twoja wielka dusza, nieśmiertelna, co jednym rzutem niebo przelecieć miała, ot, kona — i nieboga twoich stóp się prosi, by nie szły dalej. Wielka dusza — serce wielkie!
MĄŻ: Pokażcie mi się, weźcie postać, którąbym mógł zgiąć i obalić! Jeśli się was ulęknę, bodaj bym jej nie otrzymał nigdy.
DZIEWICA: (na drugiej stronie przepaści) Uwiąż się dłoni mojej i wzleć!
MĄŻ: Cóż się dzieje z tobą? Kwiaty odrywają się od skroni twoich i padają na ziemię, a, jak tylko się jej dotkną, ślizgają, jak jaszczurki, czołgają, jak żmije.
DZIEWICA: Mój luby!
MĄŻ: Przez Boga, suknię wiatr zdarł ci z ramion i rozdarł w szmaty.
DZIEWICA: Czemu się ociągasz?
MĄŻ: Deszcz kapie z włosów — kości nagie wyzierają z łona.