Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ŻONA: (kładąc dłonie na głowie dziecięcia) Gdzie ojciec twój, Orcio?
OJCIEC BENJAMIN: Proszę nie przerywać —
ŻONA: Błogosławię cię, Orciu, błogosławię, dziecię moje. Bądź poetą, aby cię ojciec kochał, nie odrzucił kiedyś!
MATKA CHRZESTNA: Ale pozwólże, moja Marysiu...
ŻONA: Ty ojcu zasłużysz się i przypodobasz — a wtedy on twojej matce przebaczy.
OJCIEC BENJAMIN: Bój się pani hrabina Boga!
ŻONA: Przeklinam cię, jeśli nie będziesz poetą!

(mdleje — wynoszą ją sługi)

GOŚCIE: (razem) Coś nadzwyczajnego zaszło w tym domu. Wychodźmy, wychodźmy!

(tymczasem obrząd się kończy — dziecię płaczące odnoszą do kolebki)

OJCIEC CHRZESTNY: (przed kolebką) Jerzy Stanisławie, dopiero coś został chrześcijaninem i wszedł do towarzystwa ludzkiego, a później zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodziców i łaską bożą znakomitym urzędnikiem. Pamiętaj, że ojczyznę kochać trzeba i że nawet za ojczyznę zginąć jest pięknie...

(wychodzą wszyscy)

∗             ∗
Piękna okolica.
Wzgórza i lasy — góry w oddali.

MĄŻ: Tegom żądał, o to przez długie modliłem się lata i nareszcie-m już bliski mojego celu. Świat ludzi zostawiłem ztyłu. Niechaj sobie tam każda mrówka bieży i bawi się dźbłem swojem, a kiedy je opuści, niech skacze ze złości lub umiera z żalu.