Kiedy tak w październiku nagie, czarne widma drzew sterczą w zwieszone, ołowiane niebo; kiedy ziemia pokryje się zgniłym kobiercem liścia, kiedy przez całe tygodnie ustawiczny deszcz całą ziemię w jedną kałużę błota zamienia, na szybach jęczy i szlocha; kiedy całymi miesiącami nie widzi się słońca, tylko mgła i deszcz, deszcz i mgła, — wtedy cała ta pustka, ta straszna samotność staje się bólem. Jest się zupełnie odciętym od świata. Wciąż te same twarze, wciąż żółte światło lampy, ludzie chodzą w milczeniu, unikają, nienawidzą siebie, a do najbliższego sąsiedztwa często kilka mil drogi. W Europie nie wie się, co jest samotność, co ponure wgłębianie się w skrytki swej duszy.
I w tej samotni, w tych szlochach i łkaniach wiecznego deszczu, pod tą czarną oponą ołowianego, mglistego nieba, nieba, które się nawet w pokoju, gdyby upiorny ciężar nad głową czuje, poczyna się dusza tak zresztą rozsądnego, zimnego Norwega zwolna rozluźniać. Złe i ponure myśli wyskakują gdyby bańki z zatrutych bagien. Nieznane uczucia wypełzają trwogą i strachem z tajemnych czeluści duszy, mózg traci władzę i rozpoczyna się nieograniczone panowanie nagich stanów duszy. Człowiek nie ma już siły, okiełznać strachu i rozpaczy, przestaje się bronić przeciw upiorom, co mu dom cały zapełniają. Wydobywa ze strychu starą, zapomnianą biblią, wgłębia, wżera się w słowo boże, przekręca je, nicuje, traci sens słowa, stara się opamiętać, płonie jeszcze w mózgu drobna iskierka rozumu, że to wszystko szaleństwo — ale to za późno. I przeszukuje serce w najskrytszej fałdeczce, raz jeszcze przeżywa życie w każdej sekundzie, raz jeszcze przeżuwa każdą myśl, a strach i rozpacz pną się coraz wyżej, zapierają oddech, stłaczają z mózgu każde inne uczucie: grzech, wszędzie grzech, ohydny, wstrętny grzech w każdej myśli, każdym czynie, a co grzechem nie było, przetwarza błędny mózg na grzech i ohydę. Czara grzechu dopełniona, przelana już; niema ratunku, niema odkupienia ani litości. Z poza czarnych kirów rozpaczy wyziera straszna, zbrodnicza twarz biblijnego Jehowy w całej grozie zemsty
Strona:PL Na drogach duszy.djvu/062
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.