Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeszcze zaręczoną. Zdawało jej się, że wszystek strach przepadł i dziękowała za to Bogu i kowalowej, która jej tak dobrze była poradziła. Niestety ta jej radość nie miała być stałą.
Pewnego dnia narzeczeni siedzieli w sadzie i rozmawiali o przyszłem swem gospodarstwie i o weselu.
Nagle Wikcia zamilkła, oczy wlepiła w krzaki stojące naprzeciw i zaczęła się trząść na całem ciele.
— Co tobie jest? — zapytał zdziwiony narzeczony.
— Spojrzyj tylko prosto w zarośla; nie widzisz tam nikogo? — szepnęła Wikcia.
Narzeczony spojrzał badawczym okiem i rzekł:
— Nie nie widzę, a tyś kogo tam widziała?
— Mnie się zdawało, że czarny strzelec na nas patrzał! — szepnęła Wikcia jeszcze ciszej.
— Poczekaj! — krzyknął Tomasz, skoczył naprzód, przeszukał zarośla raz i drugi, ale daremnie, nie znalazł nikogo.
— Nie daruję mu tego! Co on teraz jeszcze na ciebie patrzy? Oj, zasolę ja mu tłuszczu! — złościł się Tomasz.
— Nie zaczynaj z nim żadnych kłótni, Tomaszu, proszę cię; bo sam dobrze wiesz: co żołnierz, to żołnierz. Wszak ojciec był na „Czerwonej Górze” z prośbą u oficera, aby strzelca z naszej wioski odkomenderował; chciał nawet przełożonemu hojnie wynagrodzić, lecz tenże oświadczył, że prośbie tej pomimo dobrej woli zadość uczynić nie może, albowiem żołnierz nie popełnia żadnego przestępstwa, gdy chodzi za dziewczyną. Mówili tam także ojcu, że czarny strzelec pochodzi z bardzo bogatego domu, że służy jako ochotnik i może odejść, kiedy mu się spodoba. Dopierobyś sobie piwa nawarzył! Z takim nie ma co zaczynać!
Tak perswadowała Wikcia Tomaszowi, który jej w końcu przyrzekł, że strzelcowi da spokój.