Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pewnego razu, gdy się Nowotna znów wybierała z towarem w drogę, prosiłam rodziców, aby mi pozwolili z nią pójść, bo bardzo chętnie chciałam miasto Józefowiec widzieć. Matka wiedziała, że Nowotna miała ciężkie brzemię nieść, więc rzekła do mnie tak:
— Idź pomódz kumotrze nieść towaru!
Wybrałyśmy się na drugi dzień o świcie i stanęłyśmy przed południem na łące przed Józefowcem. Leżało tam bardzo dużo belek; usiadłszy na nich, obułyśmy trzewiki, przyczem kumotra narzekała:
— Ja biedna kobieta, dokądże się mam najprzód z temi guniami udać?!
Wtem spostrzegłyśmy na drodze od Józefowca jakiegoś pana, zbliżającego się ku nam. W ręce trzymał coś takiego jak flet; co chwilę przedmiot ten przytykał do twarzy, obracając się zarazem wolno wokoło.
— A patrzcież, kumotro, — odezwałam się, — to jakiś muzykant gra na flecie i przytem i sam tańczy.
— Głupiaś, dziewucho! to nie flet ani muzykant, to dozórca budynków; ja tu często takich panów widuję. Ma taką rurkę, w której się znajduje szkło; gdy przez nie patrzy, to — jak mi ludzie mówili — bardzo daleko widzi, ma wszystkich na oku i wie tym sposobem, gdzie kto pracuje.
— Na Boga! to może i widział, jak my trzewiki obuwały?
— A cóżby to złego było? — śmiała się kumotra.
Tymczasem obcy zbliżył się do nas. Miał szary płaszcz na sobie, na głowie mały kapelusz trójgraniasty, z pod którego się warkocz z wstążką zwieszał. Był to pan jeszcze młody, a taki ładny jak wymalowany.
— Dokąd idziecie? Co tam niesiecie? — zapytał nas.