Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To mi rzecz obojętna — pomyślał sobie — wejdę i tak do środka.
Potem poszedł parę kroków dalej, albowiem wiedział, że ów licho ubrany pod Nr. 10 się znajduje, i gdy tam obaczył klucz, obrócił nim z przezorności dwa razy, czyniąc tym sposobem pomoc dla Laridona ze strony podróżnego miemożebną w razie gdyby ten o pomoc wołał, co było bardzo nieprawdopodobnem, gdyż dawny tandeciarz musiał we własnym interesie milczeć i poddać się. Rodille udał się napowrót do swego pokoju, zamknął się jak najlepiej i począł odmocowywać ze swojej strony od drzwi zamek, który z drugiej strony nie sprawiał jego wćwiczonej ręce najmniejszej trudności, do czego przysłużył mu się bardzo mocny scyzoryk; potem uzbroił się w parę pistoletów i wszedł do pokoju, przyczem utknął o stołek, który mu stał na zawadzie. W skutek tego hałasu ocknął się Laridon ze słodkiego snu, a podniósłszy się i przetarłszy oczy spostrzegł, jak jakiś nieznany mu człowiek do łóżka się zbliża, wydal przeraźliwy krzyk, który podróżny w sąsiednim pokoju będący usłyszał, zarazem rzucił się w stronę, gdzie na stoliku pistolety leżały. Rodille był na to przygotowany, że człowiek który tak ogromną sumę sprzeniewierzył, również i w broń się zaopatrzy, wyprzedził go więc i powalił na łóżko.
— Pomocy, złodzieje! — zawołał Laridon zająknionym z przestrachu głosem. Więcej nie mógł nic przemówić, gdyż przeciwnik skierował pistolet ku jego głowie i odezwał się wprawdzie zwolna, ale