Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeszcze nigdy nie poganiałem konia, rzekł trwożliwie — koń pójdzie, dokąd będzie miał ochotę, bo z pewnością nie będę mógł nim pokierować.
Rodille ulitował się nad biednym towarzyszem, przysiadł się doń na koziołku, wziął lejce do ręki i zaciął biczem. W pół godziny ciekawy ten ekwipaż wjechał w ulicę Koliseum. Tu zatrzymano się. Rodille zlazł z wozu i rzekł do towarzysza:
— Na razie nie masz nic do czynienia i śpij, jeźli ci się tak podoba. To jedyne moje polecenie, które zapewne mocy twego ducha nie przechodzi.
— A jeźli koń ucieknie?
— Nie ma obawy. Drewnianemu koniowi mniejby można dowierzać. To zwierzę nie życzyłoby sobie niczego bardziej, jak aby mogło stać do śmierci. Pociesz się mój kochanku i czekaj, zanim nie przybędę.
Laridon tylko westchnął, lecz nie rzekł ani słowa. Rodille tymczasem udał się do hotelu Vicomtego Coursolles.
Wicherek powrócił znowu o godzinie dziesiątej. Żaden człowiek nie miał regularniejszego podziału godzin. Rozebrał się, położył i wypił szklankę wina. Zanim Rodille podał swemu władcy zwykły napitek, nieomieszkał nalać do szklanki odrobiny bezbarwnego płynu.
Wicherek wychyliwszy szklankę duszkiem, skrzywił się nieco, poczem rzekł:
— Zejdź jutro do piwnicy i przynieś inną flaszkę, bo to wino już cokolwiek zgorzkniało.
— Będę o tem pamiętał. Czy pan Vicomte ma jeszcze co do rozkazania?