Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

złożoną. Potem najął Rodille na jedną dobę stajnię, gdzie chwilowo landarę i konia pomieścił. Załatwiwszy się z tem, udał się do swej kancelaryi na ulicy muzealnej i zapytał o Laridona. Pisarze nie poznawszy własnego szefa wskazali mu drzwi do gabinetu prowadzące.
Tandeciarz już od dwóch dni nie widział swego towarzysza i niepokoił się. I on także nie poznał wchodzącego człowieka i zapytał czego żąda. Rodille ubawiwszy się niewiadomością swego towarzysza. dał się wreszcie poznać. Laridon nie mógł się dość nadziwić.
— Potrzebuję ciebie — przemówił Rodille — bo chcę łapać dłużników.
— Dlaczegóż się nie udasz w tym względzie do sądu handlowego?
— Wolę sam zająć się tą czynnością.
— Prawdopodobnie dlatego, aby kosztów oszczędzić.
— Ta razą nie strzeliłeś kulą w płot.
— Cóż mam robić?
— Będziesz woźnicą.
— Ja woźnicą? krzyknął Laridon. — Ależ ja nigdy w życiu nie miałem bicza w ręku!
— To bagatela. Dam ci potulnego konia i łatwo dasz sobie z nim radę.
— Nie mogę przecież w czarnym fraku i białej krawacie zasiąść na koziołku.
— Znajdziesz we wozie bluzę i czapkę.
— Wielki Boże! Co będzie, jeźli który z naszych klientów mnie pozna?