Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pieniądze nie rachując wcale.
— Winszuję ci kolego. Czy nie byłoby rzeczą możliwą, abyś mi się wystarał o miejsce u twego pana?
— Dlaczego nie!
— Z pewnością?
— Daję ci słowo. Pomówimy sobie przy stole. Bardzoś mi się podobał kolego.
Za godzinę potem siedzieli Rodille i kamerdyner Wicherka w osobnym pokoiku, gdzie dla nich nakryto. Na stole gorzały cztery świece, czego dotąd nigdy nie było. Kucharz prześcignął samego siebie. Dano wyborną pieczeń, kurczę à la Marengo, bażanta, sałatę i rozmaite jarzyny. Wszystkiego było podostatkiem, a wina odznaczały się obfitością i dobrocią.
— Czy pański zwyczajny objad także jest taki, jak ten? zapytał Lorrain z uśmiechem.
— Nasza kuchnia jest o wiele lepsza — odpowiedział Rodille z pozorną pańską niedbałością.
— Nie może być!
— Jest tak, jak mówię.
— Ha! być może.
— Nie mówiłbym, gdyby tak nie było.
— Wierzę panu i odwołuję moją uwagę. Niech mi się pan postara o miejsce.
— Dlaczego panu tak spieszno? Czy jesteś bez miejsca?
— To nie.
— Więc masz złego pana i chcesz go porzucić.
— I to nie. Mówiłem panu, że go mam za dobrego, lecz słysząc co mi powiedziałeś, nabyłem