Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stało. Kabryołet podążył na Champs Elisée, wjechał potem w ulicę Koliseum i zatrzymał się przed niewielkim hotelem, którego brama numerem dwadzieścia była oznaczona. Bilet Vicomtego podawał należyty adres i to było właśnie, co Rodille chciał wiedzieć.
— Czy mam zaczekać obywatelu? zapytał woźnica.
— Nie potrzeba.
— Czy mnie pan jeszcze potrzebuje?
— Nie. Oto są dziesięć franków.
— Stokrotne dzięki obywatelu. Za takie pieniądze pogoniłbym za samym dyabłem. Wio kary!
Naprzeciwko hotelu znajdywała się winiarnia, gdzie woźnicy i parobcy znakomitych domów objadować zwykli. Rodille wszedł, usiadł tuż przy oknie i kazał sobie jedynemu słudze, jaki tu był, podać kawy i rumu.
— Nie lubię sam pić — rzekł tonem żartobliwym — czy nie miałbyś ochoty napić się ze mną?
— Czy na pański rachunek?
— Rozumie się.
Chłopak nie dał sobie tego dwa razy powiedzieć, lecz siadł obok Rodillego, który też zaraz rozpoczął gawędkę i dowiedział się, że Vicomte Coursolles już od sześciu miesięcy pod numerem dwudziestym zamieszkał, że ma być bardzo bogaty, lecz mało towarzystwa przyjmuje, że wreszcie służba jego składa się z kucharki, kamerdynera i grooma.
— To ma być bardzo dobry pan, jak powiada Lorrain, kamerdyner, który do mnie przychodzi, gdy pana w domu nie ma, poczem gramy w karty