Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze! Będę u pana wieczorem w niedzielę.
— Czekam pana.
— Gdy dziesiąta uderzy, zadzwonię.
— A wtenczas papiery już będą, w porządku.
— Co do tego, może pan Vicomte być zupełnie spokojny. Najsurowszy badacz nie będzie ich podejrzywał. A potem, nie kupuje pan przecie kota w worku. Nie zapłacisz pan pierwej, dopóki papierów nie oglądniesz.
Na tem skończyła się pogadanka. Rodille otworzył drzwi i przemówił:
— Nie potrzeba panie Vicomte, abyś się trudził przez kancelaryę. Tędy jest drugi wychód. Racz pan za mną postąpić.
Rzekłszy to, Rodille wyprowadził gościa z gabinetu, a potem pożegnał niskim ukłonem mówiąc:
— Do widzenia w niedzielę wieczór, panie Vicomte.
Zaledwie wszedł do gabinetu, zrzucił czarny frak, przywdział surdut brunatnej barwy i zamienił daszek na czapkę. Tak przebrany pospieszył wschodami na dół jak strzała i zdążył na ulicę w chwili, kiedy Coursolles siedząc w kabryolecie, odebrał lejce z rąk grooma. Koń pokłusował raźno, a Rodille biegł z tyłu. Po kilku minutach Rodille ustał w biegu, tak bardzo był zadyszany. Na szczęście spostrzegł fiakra. Wskoczył do wozu i krzyknął na woźnice:
— Czy widzisz ten kabryolet jadący przed nami? Dziesięć franków, jeźli w ślad za nim pojedziesz.
— To się da zrobić obywatelu.
Koń batem ściągnięty pospieszył, co mu sił