Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mówi stare przysłowie. Przekonamy się z następnego o prawdzie tych słów.
Pewnego popołudnia (było to we dwa miesiące po ogłoszeniach w gazetach umieszczonych) zatrzymał się przed jednym z domów na ulicy muzealnej kabryolet, w tyle którego malutki groom miejsce zajmował. Ten bogato przyozdobiony, w herby zaopatrzony kabryolet zaprzężony był koniem, którego uprząż pozłacanemi guzikami gęsto była nabita.
Groom zeskoczył lekko na ziemię i stanął przy koniu. Pan rzucił mu lejce i zlazł także. Rzuciwszy okiem na napisy powyżej bramy umieszczone, wszedł do domu.
Przybysz był niskiego wzrostu, wątłego wejrzenia, pretensjonalnie ale bez gustu ubrany. Sześć drogocennych rubinów służyło mu za guziki u kamizelki, a z niebieskiego szafiru zrobiona spinka u krawatki przyozdobiona była dużym brylantem. Na jego łańcuszku od zegarka wisiał cały pęk ozdóbek, a na słomianych rękawiczkach miał cały tuzin kamieniami wysadzanych pierścieni. Wiek tego przybysza nie dał się łatwo oznaczyć. W oddaleniu kilku kroków można było z jego bladej, skąpemi, płowemi włosami okolonej twarzy wnioskować, że to jest jeszcze bardzo młody człowiek, lecz w pobliżu można było na tej twarzy spostrzedz liczne zmarszczki, świadczące o nieporządnem, już dosyć długiem życiu.
Zdawało się, że ten człowiek zachwycony był samym sobą. Z rękami w kieszeniach szedł po wschodach na górę, nucąc jakąś aryę z opery.