Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wanie za jego troskliwość i współczucie, co też czynię z całego serca.
Rzekłszy to, odwróciła się i poszła chwiejnym krokiem do ogrodu.
Paweł chciał pójść za nią, lecz nie miał odwagi.
Widząc oddalającą się dziewczynę, rzekł nieśmiało:
— Czy pani uda się do pokoju?
— Nie — odpowiedziała Blanka — jeszcze nie.
— Czy pani się nie obawia ponownego osłabienia?
Młode dziewczę kiwnęło główką na znak, że nie ma obawy żadnej, a potem rzekła:
— To już przeminęło. Jestem tego zupełnie pewną.
— Zdaje mi się przecież — mówił Paweł dalej — iżby było roztropniej, gdybyś się pani w samotności i ciemności nocy nie narażała na niebezpieczeństwo.
— Co teraz uczynię, to zwykłam czynić każdego wieczora.
— Tak, ale dzisiaj jesteś pani cierpiąca.
— Powtarzam panu, że osłabienie minęło.
— To mnie wcale nie uspakaja i mam powód do tego... Czy nie raczyłaby pani podać mi ramię i pozwolić, abym jeszcze na krótki czas przy niej pozostał?
Blanka była uosobistnioną niewinnością. Nie myśląc o niczem złem, nawet się nie domyślała niebezpieczeństwa nocnego pobytu w cztery oczy. Oddzielona zresztą, od świata, nie wiedziała nic o zwyczaju, który młodym panienkom wzbrania surowo