Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szłą noc jeszcze podwójna praca.
Wreszcie w trzecią noc, około trzeciej godziny z rana pękł ostatni mur, a Rodille skoczył z latarnią w ręku w sklepienie i zawołał, jak kilka dni przedtem do jasnowidzącej: złoto, złoto, mój Boże tyle złota!
Było tak, jak Blanka powiedziała; na ziemi leżało pełno złota, a widok tylu bogactw byłby najbezinteresowniejszego filozofa zachwiać zdołał. Horner nie chciał wierzyć własnym oczom; stał patrząc na bogactwa upojony szczęściem, że one mają być jego cząstką. Rodille był jak oszalały, rzucał się na złoto, tarzał się w niem, chciał je brać wszystkiemi zmysłami, pełnemi garściami napełniał czapkę na głowie, z której złoto jakby deszcz padało, a jego wzruszenie wzrastało od chwili do chwili.
— Wreszcie, wreszcie, jestem rzeczywiście bogaty! — krzyczał on, nie wiedząc co mówi. — Moje, moje! Wszystko moje! Te skarby, te miliony!
Fryderyk Horner jednak odwrócił żywo głowę i rzekł ostrym głosem:
— Sądzę, że pańskie słowa, źle pańską myśl wyrażają; chcesz pan prawdopodobnie powiedzieć, że to wszystko należy do nas dwóch, te skarby i te miliony.
Te kilka słów magnetyzera obudziły Rodilla.
— Zdaje mi się, kochany — rzekł on — że pan zanadto wiele mówi. Pańskie interesa są mi tak drogie jak moje, a jeżeli mówię mój skarb, moje miliony, to się samo przez się rozumie, że mówię o mej części!