Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wość okazywał:
— Wspaniała pogoda zaprasza nas do przechadzki, lecz nie możemy zostawić Blankę samą; chcesz nam towarzyszyć?
— I owszem, a dokąd?
— Ach mój Boże, niedaleko; na szczyt tego wzgórka, gdyż przy świetle księżycowem, które się zaraz okaże, sprawiają takie ruiny cudowny widok. Weź pani szal na siebie i chodź.
Iskra poezyi, jaką Rodille okazał, zdziwiła nieco Blankę, lecz nie znajdywała w tem nic niepokojącego. Zresztą mówił on prawdę; ruiny oświetlone jasnem światłem księżycowem, które znów najczarniejsze rzucały cienie, sprawiały magiczny widok, przy którym Blanka zawołała:
— Ach, jak to piękne, wspaniałe i nieskończenie smutne! A, ptak nocny! To mię przeraża! — zawołało dziewczę nagle, gdy wzleciała sowa i wydała swój nieprzyjemny głos.
— A dlaczego? — zapytał Rodille śmiejąc się — nie przeczuwasz pani, że to duch tych ruin, który nas wita.
Gdy te słowa zamieniono, przyszli na otwarte miejsce, otoczone wprawdzie ruinami, lecz mniej pokryte gruzami. Prawdopodobnie był to dziedziniec zamkowy, na środku stał słup granitowy, podobny do ołtarzy, na jakich kapłani bożków pogańskich, w Bretanii swe straszne ofiary z ludzi przynosili.
— Siadaj pani — rzekł Horner do swej towarzyszki wskazując ten kamień — i śpij.